W tym roku szkolnym zostałam
przydzielona do jednej z grup młodzieży (Wspólnota „Galilea” prowadzi cztery
takie grupy), kandydatów do bierzmowania, by poprowadzić z nimi spotkania
przygotowujące do tego pięknego sakramentu w naszej Parafii.
Na początku poczułam wielki zaszczyt, radość – wreszcie będę mogła komuś
mówić o Jezusie! Za chwilę… strach, lęk… jeju, a jak będą niegrzeczni,
rozbrykani, będą przeszkadzać i ślęczeć tylko na komórkach? No i doszłam do
ostatniego etapu… Panika. Nie, ja nie dam sobie rady. Ja, chociaż we
Wspólnocie, chociaż z zawodu nauczycielka, jednak nie jestem teologiem! A
jak zaczną zadawać pytania, na które nie znajdę odpowiedzi? A co, jeśli po
prostu nad nimi nie zapanuję?
…tyle teraz mówi się z przekąsem o TEJ NASZEJ ZBUNTOWANEJ MŁODZIEŻY... Ale
słówko się rzekło, kobyłka u płota…
Modliłam się tylko, żebym nie zrobiła, nie powiedziała czegokolwiek, co by
te dzieci zamiast w stronę Boga, skierowało w tył. Poczułam straszny ogrom
odpowiedzialności.
Całą więc siebie, te spotkania, tę młodzież, powierzałam Bogu i prowadzeniu
Jego Ducha… Bo ja czułam, że swojego niedługo wyzionę, kiedy przed nimi
stanę… No nic, Panie Jezu, mówcy ze mnie nie zrobiłeś, ale dla Ciebie i tych
małych duszyczek jestem w stanie uczynić wiele... no... wszystko! Co ja mam
zrobić? Jak poprowadzić temat? Jaką dynamikę? Jakie świadectwo, by ich
zainteresować, zaintrygować, by byli, by przychodzili, by rozbudzić w nich
pragnienie Boga, by zapalić ten knotek pałającej od narodzenia Bożej miłości
w ich sercach?
Powoli się uspokajałam… Jak czegoś nie będę mogła wytłumaczyć, odeślę do
księdza, mądrej głowy w tych tematach. Jak będą mi się ręce trzęsły, będą
wiedzieć, że jestem tylko człowiekiem, autentycznym, że boję się, by po
prostu wszystko wypadło jak najlepiej. Przekażę to, co czuję. opowiem to,
czego doświadczam. Pomogę poznać Jezusa, jak i mnie kiedyś ktoś pomógł. A w
ogóle Tobie, Jezu, oddaję mój język i Ty sam przemawiaj. A jak coś zrobię
nie tak, to proszę, napraw, dopowiedz, uratuj, dotłumacz…
Pierwsze spotkanie zbliżało się nieubłagalnie. Cały plan w głowie i na
kilkunastu kartkach w zeszycie. Cała torba potrzebnych gadżetów, zapisane
reguły, punktualność, wyciszone telefony, szacunek, dyskrecja. No i się
zaczęło…
Panie Jezu! Jaką ja mam wspaniałą młodzież! Jestem zachwycona! Zakochana w
tych świeżych, młodych duszyczkach, które otwierają oczy i buzie, gdy
opowiadam im, jaka jest Boża miłość! Nie widzę znużenia, czasem zmęczenie.
Oni naprawdę mają masę zajęć, są bardzo zapracowani… Szkoła, dodatkowe
lekcje, próbne egzaminy… A jednak przychodzą. Na pewno z obowiązku, co o
nich dobrze świadczy, ale widać w ich oczach chęć.
Przeżyłam pierwsze spotkanie, drugie, trzecie… Tęsknię za następnym.
Jak dobrze być wśród tak pięknych młodych ludzi! To ja od nich czerpię
radość, to oni mnie napędzają! Nasza młodzież jest wspaniała! Nie przychodzą
wszyscy… Z różnych względów… Ale ci, co są, zawsze są punktualni! Zawsze
mają wyłączone telefony, zawsze słuchają, angażują się, nie przeszkadzają!
Gratuluję Rodzicom tak wspaniałych dzieci! Jestem szczęśliwa i wszystkim
ogłaszam: MAMY WSPANIAŁĄ MŁODZIEŻ! Oni są naszą nadzieją na lepsze jutro.
Pomagajmy im tylko trwać przy Chrystusie, co w tych czasach, naprawdę,
szczególnie dla młodych, wcale nie jest łatwe.
Z Bogiem!
Ewa Gawor do góry